Nie sprawdziło się dzisiaj porzekadło, że niewykorzystane sytuacje się mszczą. Gdyby tak było, MKS nie tylko by dziś nie wygrał. Nawet by nie zremisował. Cieszy jednak, że okazji było dziś na tyle, by swobodnie wpakować rywalowi 4 gole.

DSCF7495

Walka była zacięta. Foto: Poodel.

Pierwsza połowa to wszakże popis nieskuteczności. Już w 2 minucie mógł się powtórzyć scenariusz z meczu z Kosztowami. Na dobrą pozycję wyszedł Brona, ale po swoim strzale tylko złapał się za głowę.

W 10 minucie to bramkarz Woli sam sprokurował groźną sytuację, dotknąwszy piłki poza przeznaczoną do tego strefą. Sam też naprawił swój błąd, wyłapując niegroźny strzał Polarza. Sześć minut później Matysek dynamicznie wpadł w pole karne, ale został zblokowany. Chwilę później po wrzutce Śliwy mieliśmy okazję z rzutu rożnego. W zamieszaniu jednak przeszkodził MKS-owi… Brona, od którego odbiła się piłka.

Jeszcze w pierwszych 20 minutach znów uaktywnił się Matysek. Znakomitym lobem przerzucił obrońców, czym sprawił, że Dąbrowski znalazł się w sytuacji sam na sam. Nie po raz pierwszy jednak – i nie ostatni – znakomicie poradził sobie goalkeeper Woli. Tak było też w 22 minucie, kiedy gola dla MKS mógł zdobyć obrońca Woli. Strzelał Polarz, futbolówka została odbita i zmierzała bramkarzowi „za kołnierz”. Ten zaś nie stracił czujności i sparował ją na róg.

Swoje okazje w pierwszej połowie mieli jeszcze Sopelewski i Firlej. Szczególnie ten drugi może żałować przegranego pojedynku z bramkarzem Woli. W miarę upływu czasu do głosu dochodzili też goście. 28 minuta to nieprzyjemny, kozłowany strzał, po którym Brandys wypuszcza przed siebie piłkę. Zbiera się jednak na tyle żwawo, by ubiec czyhającego już napastnika. Tuż przed końcowym gwizdkiem Wola parę razy zagraża Lędzinom, ale albo kończy się to niecelną próbą, albo Brandys już bezbłędnie jest na miejscu.

Tak jak my mieliśmy wielką szansę w 2. minucie I połowy, tak taką w 2. minucie II połowy mieli wolanie. Ni to dośrodkowanie, ni to strzał nie został przez nikogo przecięty, również Brandys nie sięgnął dziwnie lecącej piłki, a ta… odbiła się od poprzeczki.

To nieco orzeźwiło lędzinian, którzy kontynuowali festiwal marnowania. W 55 minucie po ładnym przerzucie sam na sam znaleźli się Firlej i Sopelewski. Nie wiadomo było jednak, kto ma to przejąć. W lepszej sytuacji był „Sopel”, zagrał jednak Firlej. Efekt mizerny. Trzy minuty później w polu karnym nie zorientował się Karlik, który dostał prezent od mijającego się z piłką obrońcy. Karlik zresztą był – tak jak cały atak i pomoc – w tym meczu wyjątkowo aktywny. Udowodnił to wypuszczając świetną piłką „w uliczkę” Gardawskiego, ten jednak sprytnym strzałem ominął bramkarza i bramkę.

Już wydawało się, że obudzą się stare złe widma i że MKS da sobie wbić gola, gdyż ambitni piłkarze z Woli nie rezygnowali z ataku. Tak się nie stało. 68. minuta to rajd Firleja. W sumie powinien wcześniej oddać piłkę, zamiast dobiegać aż do linii końcowej. To wszak okazało się skuteczne, bo podanie stamtąd wykończył Dąbrowski.

Odtąd szło już z górki, no, może pomijając dwa razy obity lewy słupek gości i co najmniej jeden nie podyktowany niesłusznie karny. Przejdźmy jednak do 78. minuty. Matysek przejmuje słabe podanie obrońcy, opanowuje piłkę, wypuszcza „Żółwika”, ten zaś tym razem jest bezbłędny. Tak samo zresztą jak w następnej sytuacji sam na sam z minuty 85-tej.

Gardawskiemu na sam koniec spotkania pozazdrościł Matysek. Przeprowadził on znakomity rajd. Najpierw kółeczkiem a’la Zidane ograł pierwszego obrońcę, potem zwiódł drugiego, oddał na klepkę do Kostrzewy, nabrał jednym zwodem dwóch kolejnych obrońców i umieścił piłkę w siatce.

Zaraz potem sędzia zakończył mecz. Gratulujemy naszym piłkarzom. Jeśli czegokolwiek można po spotkaniu żałować to  z jednej strony tego, że nie padło więcej goli po tych okazjach, a z drugiej bramkarza Woli, który swoją postawą nie zasłużył, by wracać „obładowany” czterema golami…

MKS: Brandys, Polarz, Roszak, Sopelewski, Bednarek, Firlej (79′ A. Gąsior), Karlik, Matysek, Śliwa (89′ Kostrzewa), Brona (46′ Gardawski), Dąbrowski (86′ Gajewski).