Przeciętny rywal, przeciętna murawa i przeciętne widowisko. W dodatku zakończone porażką. Gorzej w Bieruniu być chyba nie mogło. Uczciwie przyznajmy, że MKS na porażkę nie zasłużył, ale co z tego? Wcześniej nie potrafił wszak zrobić wiele, by udokumentować swoją optyczną przewagę.

Kto przyszedł dopiero na drugą połowę dzisiejszego meczu, nie ma właściwie czego żałować. Tę pierwszą można opisać za pomocą dwóch trybów. Pierwszy to tryb „slow motion”, w jakim zdawali się poruszać piłkarze. Drugi to „random” – kierunek, jaki obierała futbolówka po odbijaniu się od niespecjalnie równej bieruńskiej murawy. Na tle ospałego towarzystwa najbardziej dynamicznie poruszał się doświadczony Bednarek, który szarpał, ile mógł na prawej flance. Wyraźną ochotę do gry miał również Gardawski, dużo walczył, jednak zdarzały mu się też złe decyzje – podawał, gdy należało podciągnąć; „jechał z piłką”, gdy trzeba było wyłożyć lepiej ustawionemu koledze. Poza niecelnymi uderzeniami Gardawskiego właśnie (ładna próba z 25 metrów) i Nagiego (nad bramką głową z… 5 metrów), najbardziej bramce Unii zagroził Uniejewski. Po rzucie rożnym popisał się on główką a’la Glik, jednak na bliższym słupku z linii wybił zawodnik gospodarzy.

Druga odsłona była już trochę bardziej dynamiczna, pojawiło się też nieco więcej walki i zaciętości w grze obu ekip (ale bez przesady!). Po starciu z rywalem z bandażem na głowie grę kończył Roszak. Lędzinianie mieli już więcej celnych prób, które jednak bez trudu wyłapywał lokalny goalkeeper. Ładnie z wolnego uderzał Uniejewski, lecz jego strzał minął okienko. MKS miał sporo rzutów rożnych, jednak nic z nich nie wynikało. Sami gospodarze chętnie kasowali akcje ofensywne, wybijając na róg. Wiedzieli bowiem, że jeśli skutecznie pokryją „Unię”, to raczej nic specjalnego im nie grozi… Wreszcie piłkę meczową mieli w 80 minucie na piątym metrze Gardawski wespół z Urbańczykiem, jednak może fakt, że w dwóch nabiegali do jednego wstrzelenia sprawił, że któryś z nich właściwie podał piłkę wprost w bramkarski koszyczek. Gospodarze również wysyłali sygnały ostrzegawcze, gdy po kontrach dwukrotnie nieomal nie lobowali skutecznie Gąsiora. Wreszcie ofensywnie ustawiony MKS (za Roszaka wszedł w 75 minucie Kostrzewa) nadział się na jedną z kontr, gdy po wrzutce większym zdecydowaniem niż Gąsior wykazał się w polu karnym jeden z bierunian.

Wczoraj pisaliśmy, że derby są zwykle doskonałą reklamą futbolu i gwarancją emocji. Owszem, taka jest reguła, ale dzisiejsze spotkanie było smętnym wyjątkiem. W dodatku bez happy endu.

Unia: Ciszewski, Michalec, Laby, Piekorz, J.Bobla, Zamojda, Fijoł, M.Bobla,Włoch, Dulęba (Matejko 71), Kucz (Opielowski 78);

MKS: Ł.Gąsior, Bednarek, Uniejewski, M.Roszak (G.Kostrzewa 77), Sopelewski, Karlik, Śliwa, Gardawski, Józefowicz (Woźniak 65), N.Nagi, Urbańczyk.

żółta kartka: M.Roszak