MKS Lędziny przegrał drugi z rzędu wyjazdowy mecz. Łatwo w tym miejscu mędrkować, że uległ „na własne życzenie”, „przegrał sam ze sobą”… i tym podobne. Można też jednak usiąść, wyciągnąć wnioski i stwierdzić, że MKS skorzystał z punktowego buforu bezpieczeństwa, który miał jako zdecydowany lider. I zastanowić się jak rozplanować ostatnie pięć spotkań, by dowieźć pierwszą pozycję. Piast pokazał dzisiaj lędzinianom, że niekoniecznie o styl w całej tej zabawie chodzi…
Za styl na pewno dodatkowych not się nie otrzyma, ale też nie przesadzajmy. W twardej rąbance a’la trzecia liga szkocka MKS jakiejś wirtuozerii nie zaprezentował. W pierwszej połowie zdecydowanie prowadził grę, ale… Ale obrona była dość elektryczna – nerwowość Michała Nagiego (zarówno w odbiorze, jak i wyprowadzeniu) udzieliła się nawet Masternakowi, który przecież dotychczas był profesorem zwyczajnym gry defensywnej. Ale pomoc była jakaś niemrawa – najbardziej głodny gry był Czupryna, który szarpał jak mógł, lecz nie zawsze znajdował nić porozumienia ze Stworzyjanem i nieco przygaszonym Matyskiem. Ale atak był nieskuteczny – Frąckowiak, owszem, był nader pobudzony, mobilizował kompanów jak tylko potrafił. Kończyło się wszak na płaszczyźnie werbalnej, bo jak przychodziło co do czego to podejmował po prostu złe decyzje. Znajdując się w polu karnym niepotrzebnie kiwał zamiast zamknąć oczy i… przywalić w kierunku prostokąta osiem stóp na osiem jardów. Na koniec pierwszej połowy miał zaś piłkę meczową – szedł sam na sam, w sumie wtedy mógł kiwać wychodzącego goalkeepera, ale czując oddech defensora postanowił „lobnąć” – jak w meczach z Górnikiem 09 i Unią Bieruń. No, niezupełnie, bo tym razem niestety wyraźnie chybił.
Pierwsza połowa bezbramkowa, ale to jeszcze nie musiało zwiastować dramatu. Nad boiskiem przy ulicy Warszawskiej świeciło ostre słońce, ale i kłębiły się jakieś złowieszcze chmury… No i zemściła się ta wspomniana elektryczność w drugiej połowie. Trzeba przyznać, że gospodarze mają świetnie opracowany system wrzutek „na aferę”. Oto tamtejsze boisko jest tak krótkie, że podobne uwarunkowania wręcz determinują taki sposób gry a swoje szanse na asystę mieli… obaj bramkarze. Oba gole wpadły właśnie po niekoniecznie genialnie bitych wciepach, jednak obrona MKS na spółkę z Kwiatkowskim zachowywała się źle, nie potrafili wyekspediować możliwych do wybicia piłek i po dobitkach straciła oba gole.
Smutne jest również to, że Lędziny niczym specjalnym nie odpowiedziały. Piast skutecznie sypał piasek w trybiki Idczakowej maszynki, ale nie był to li tylko klasyczny anty-futbol. Trzeba przyznać uczciwie, że gospodarze jakoś specjalnie nie opóźniali gry, grali za to ambitnie, ostro, gryźli trawę i wchodzili na pograniczu faulu. Co z tego, że kończyli w „10”, skoro zainkasowali trzy oczka? U nas jedyne napomnienie zebrał Frąckowiak – to „żółtko” jednak trochę się nie liczy, bo dostał je… za pyskówkę. Inna sprawa, że nawet w dziesiątkę Piast miał groźne kontry na 3:0. Zmiany niezbyt poprawił obraz gry, chociaż nieco świeżości wniósł w ataku Gardawski. Najwięcej zagrożenia sprawialiśmy jednak sobie samym. A jeżeli w II połowie do momentu zmiany najbardziej dynamicznie prezentował się Bednarek… to wiedz, że coś się dzieje.
MKS wciąż jest na czele okręgówki. Peleton goni niemrawo, bieg o czwartoligowy wawrzyn stał się typowym wyścigiem żółwi… Ale zza pleców Łąki i Goczałkowic wyłania się coraz śmielej Imielin. Ten sam, który… podejmujemy za tydzień. Będzie się działo.
Piast – MKS 2:0 (0:0)
Gole: Jarosław Cecuga 56, Slawomir Magiera 63
MKS: Kwiatkowski – Uniejewski, M.Roszak (Ingram 72), Masternak, M.Nagi (Augustyniak 77), Bednarek (Gardawski 65), Czupryna, N.Nagi, Matysek, Stworzyjan, Frąckowiak.
Piast: Krzemień – Cecuga, Kachel, Kamieński, Kocoń, Magiera, Mrowiec, Podsiedlik, Rzepa, Walkiewicz (Mrowiec 67), Włoch.
żółta kartka: Frąckowiak – J.Cecuga, Podsiedlik, Brzeziński
czerwona kartka: Podsiedlik (Piast, za dwie żółte, 81 min.).