W „Sporcie” ukazał się wywiad z prezesem Śląskiego Związku Piłki Nożnej o sytuacji w śląskiej piłce w czasie epidemii. O zakończeniu bieżącego sezonu, o możliwych scenariuszach na kolejny…

– Jak trudno było podjąć decyzję o zakończeniu sezonu w ligach od czwartej w dół, co stało się faktem na czwartkowym spotkaniu prezesów wojewódzkich ZPN-ów?

– Nigdy nie wyobrażałem sobie, że jako działacz piłkarski przez dwa miesiące nie zobaczę meczu na żywo. Z bólem serca trzeba było ten sezon zakończyć. 14 maja mamy zarząd Śląskiego ZPN, który zgodnie z prawem zatwierdzi tę decyzję. Piłka jednak się nie kończy. Musimy nauczyć się żyć z koronawirusem. Dokonaliśmy już wstępnego podziału lig na grupy. Do 20 czerwca chcemy uzyskać od klubów informacje, czy przystępują do rozgrywek, a w drugiej połowie lipca chcemy zacząć nowy sezon. Bez jednego to się na pewno nie uda: rozporządzenia Rady Ministrów zezwalającego na taką aktywność. W tym momencie zgoda dotyczy tylko szczebla centralnego, a nie niższych lig.

– Mówi się, że już niebawem rząd wprowadzi III etap znoszenia ograniczeń, przewidujący imprezy sportowe do 50 osób. Nie można zatem było zaczekać z decyzją o końcu sezonu?

– Większość śląskich klubów opowiedziała się za jego zakończeniem. Do rozegrania została cała runda wiosenna. 15 kolejek to 15 terminów, trzeba by rywalizować rytmem sobota-środa-sobota. Granie w „okręgówce” czy klasie A ma sprawiać przyjemność, a nie powodować stres. Opcja, którą  wprowadzamy – z wcześniejszym zakończeniem tego sezonu i wcześniejszym rozpoczęciem kolejnego – jest korzystniejsza. Teraz zarysowuje się jakiś horyzont czasowy, kluby będą mogły spokojnie wrócić do rytmu treningowego, a finalnie mamy nadzieję, że również meczowego.

– Ale gwarancji, że ruszymy w lipcu, przecież nie ma.

– Tego tak naprawdę nie wie nikt. Trzeba jednak patrzeć z optymizmem. Chcemy grać od lipca, przygotowujemy się do tego. Gdy uniemożliwi nam to siła wyższa, to będziemy mogli tylko rozłożyć ręce, bo nie mamy na to wpływu.

– Czy wojewódzkie związki przygotują dla niższych lig „pakiet medyczny”, zbiór zaleceń na wzór tego obowiązującego na szczeblu centralnym, oczywiście z zachowaniem należytych i pasujących do rozgrywek amatorskich proporcji?

– Jako odpowiedzialny związek na pewno będziemy rekomendować pewne zalecenia, w zgodzie z zasadami medycznymi i sanitarnymi. Finalnie odpowiadać jednak za to będą organizatorzy meczów, właściciele obiektów. Nie ma innej możliwości. Pewnie czeka nas sporządzanie szczegółowych list obecności przed każdym z meczów… Przed nami wszystkimi wyzwanie, by wywiązywać się z obostrzeń.

Koszty pójdą mocno w górę?

– Na pewno wzrosną, ale dopóki nie będzie szczepionki, to każdemu będzie trudno. Kto wie, czy drużyny nie będą musiały jeździć na mecze dwoma autobusami. Do tego regularnie trzeba będzie zaopatrywać się w środki do dezynfekcji. Nie wiemy, co z szatniami, które dziś na czas treningów pozostają nieczynne. Wiele jest niewiadomych i trudno stwierdzić, na jakich ewentualnie zasadach zostaną dopuszczone do rywalizacji niższe ligi. Nie czarujmy się – jeśli nie zmienią się przepisy, nie będzie można uruchamiać szatni, to pozostanie nam tylko trenować i czekać. Im bardziej odmrażana będzie gospodarka, tym korzystniej będzie to też wpływać na naszą sytuację.

– To w ogóle realne, by organizując mecze nawet na szczeblach amatorskich zmieścić się w limicie 50 osób?

– To też pytanie, czy mowa o 50 widzach, rozmieszczonych z zachowaniem bezpiecznych odległości na trybunach, czy wszystkich uczestnikach. Jeśli okaże się, że kibiców być nie może, to na pewno przeprowadzimy dla klubów ankietę i zapytamy, co o tym myślą. Ktoś może przecież uznać, że jeśli nikt nie może tego oglądać, to nie ma sensu prowadzenia rozgrywek; że rekreacyjnie można sobie pokopać na treningu i nie potrzeba do tego meczu ligowego. Każdy gra po to, by, zwyciężać i pokazywać to innym; dzielić się tym z przyjaciółmi, znajomymi. Tak to działa w mniejszych miejscowościach, mniejszych środowiskach, w których jeden drugiego zna. Dlatego takie granie bez widzów byłoby smutne… Druga kwestia jest taka, czy jeśli ostatecznie uruchomimy rozgrywki, to każdy zawodnik będzie chciał grać. Może się okazać, że dla części ważniejsze od możliwości amatorskiej gry w piłkę będzie bezpieczeństwo, zdrowie, rodzina.

– Ma pan swoje zdanie dotyczące zarobków w niższych ligach?

– Mam nadzieję, że pandemia da nam w tym zakresie nieco do myślenia. Że przede wszystkim będzie się grało dla przyjemności, zdrowia, własnej satysfakcji, a pieniądze pozostaną na dalszym planie. Jeśli jednak w małym środowisku piłkarskim trafia się sponsor, który chce płacić, to jest to już sprawa między nim a zawodnikiem. Nic zdrożnego, nic złego. W dzisiejszych czasach dopingowanie nagrodą pieniężną jest naturalne.

– Co z barażem między Szombierkami Bytom, a LKS-em Goczałkowice, czyli mistrzami swoich grup IV ligi?

– Jest pewien problem. Pierwotnie myśleliśmy, by zorganizować go przed nowymi rozgrywkami, ale wiemy, że inaczej się buduje drużynę na trzecią, a inaczej – na czwartą ligę. Dlatego w tym tygodniu planuję spotkać się z przedstawicielami obu klubów celem wypracowania wspólnego stanowiska. Przede wszystkim – w państwie muszą zostać wprowadzone takie regulacje, byśmy w ogóle mogli grać. Gdy to się stanie – wtedy zagramy.

– Co pan zaproponuje?

– Jeden mecz na neutralnym terenie, w przypadku remisu – dogrywka i karne. Chyba szkoda zdrowia, by organizować dwa mecze. Wszelkie koszty poniesie Śląski ZPN. Gdybym był prezesem któregoś z tych klubów, chciałbym grać jak najwcześniej – by jak najwcześniej wiedzieć, czy przyjdzie mi w nowym sezonie występować w trzeciej, czy w czwartej lidze. No bo jak tu bez tej wiedzy budować drużynę?

– Mówi pan o barażu jako o jednym meczu. Dwa zminimalizowałyby przypadek, a stawka jest ogromna.

– Nie wykluczam tego, że kluby będą chciały grać u siebie. Liczę, że już 13 maja, przed zarządem Śląskiego ZPN, wypracujemy wspólne stanowisko i zatwierdzimy je w formie uchwały.

– Jest wola „terenu”, by dokończyć wojewódzki Puchar Polski.

– Czekamy na decyzję zarządu PZPN. Gdyby nowy Puchar Polski ruszał we wrześniu, to ten obecny można by zakończyć dopiero w sierpniu. Byłoby trochę czasu, a jest o co walczyć. Zwycięzcy prócz prawa gry w „centralnym” Pucharze Polski otrzymują też 30 tysięcy złotych nagrody.

– Sezon w ligach od czwartej w dół został zakończony z awansami i bez spadków. Nie obawia się pan, że poszczególne klasy rozgrywkowe – zwłaszcza „okręgówki” – za bardzo się rozrosną? W grupie katowicko-sosnowieckiej będzie ponad 20 drużyn.

– Mamy na to pomysł. Możliwości są dwie. Załóżmy, że w lidze są 22 zespoły. Gramy 21 kolejek i po nich – w którymś momencie wiosny – dzielimy tabelę. 10 gra o awans, 12 o utrzymanie.

– Wyjdzie około 30 kolejek, jak w zwykłym sezonie.

– Otóż to. Druga opcja jest taka, że dzielimy „okręgówki”. Obecnie każda z naszych sześciu grup składa się z zespołów z dwóch podokręgów. Można ułożyć to tak, że jesienią grup byłoby de facto 12 – bo tyle jest podokręgów – z których wiosną zrobilibyśmy po 6 grup walczących o awans oraz utrzymanie. To oczywiście wszystko jeszcze tematy do dyskusji, do dopracowania, ale pomysł jest. Czeka nas sezon przejściowy, potem wrócimy do układu z tego roku. Alternatywą, której nie chcemy – bo oznaczałaby, że jesienią nie daliśmy rady wystartować – byłoby zastanowienie się nad tym, czy nie zacząć kolejnego sezonu w systemie wiosna-jesień. Taka jest propozycja Victora Montaglianiego, wiceprezydenta FIFA.

– Dyskusja o wprowadzeniu w Polsce systemu wiosna-jesień co jakiś czas wraca.

– Byłoby to skomplikowane do wprowadzenia, ale ciekawe. W okresie zimowym trudno nam grać. Łatwiej byłoby rywalizować latem, gdy pogoda i boiska są najlepsze, a przerwę między sezonami odbywać od listopada do marca. Dla klubów amatorskich byłoby prościej o utrzymanie boisk. Jest też kwestia finansowa. Wiemy, że większość z nich jest utrzymywana przez samorządy, a łatwiej byłoby rozliczać cały sezon z jednej dotacji, na dany rok, niż z dwóch. Latem byłaby większa przyjemność z gry i większe pole manewru. Zamiast sparingów, gralibyśmy ligę. Dzień jest wtedy długi, zaczynać można nawet o godzinie 18.00, na którą w środku tygodnia wszyscy zawodnicy spokojnie zdążyliby z pracy.

– Wróćmy jeszcze na moment do rozrośniętych lig wskutek braku spadków. W czwartej lidze z 32 zrobi nam się 37 drużyn.

– Możemy każdą z grup jeszcze rozbić na dwie dodatkowe – kluczem terytorialnym – albo rozegrać jedną pełną rundę, a potem utworzyć grupy mistrzowską i spadkową. Mamy 37 zespołów. Skoro jeden awansuje, a z „okręgówek” pojawi się sześciu beniaminków, to spaść będzie musiało 10 klubów, po pięć z każdej grupy. Sporo, ale nie ma dramatu. To sezon przejściowy i trzeba się z tym liczyć.

– Wspomniał pan o dotacjach. Czy dochodzą do pana głosy, że wskutek przedwczesnego zakończenia sezonu kluby będą miały problemy, by rozliczyć się ze swoimi samorządami?

– Na szczęście na Śląsku takich głosów nie słyszałem. Dochodzą niestety informacje, że kilka klubów – mniejsza o ich nazwy – straci sponsorów i trudno stwierdzić, czy dadzą radę wystartować w nowym sezonie. Liczę się z tym, że mogą pojawić się kluby, które nie będą chciały grać na takim poziomie rozgrywkowym, co wcześniej. Jeśli do 30 czerwca złożą rezygnację, to zgodnie z przepisami prawa związkowego zostaną przesunięte na ostatnie miejsce w tabeli swojej ligi za sezon 2019/20 i wystartują „piętro” niżej. Jeśli nie uczynią tego do 30 czerwca – wylądują jeszcze niżej.

– Przez Polskę przetacza się dyskusja o trzeciej lidze, której los został odroczony do wtorkowego posiedzenia zarządu PZPN. Jest cień szansy, że jeszcze ruszy? No i co ze spadkami?

– Ja nie widzę takiej możliwości. W tej chwili trwa dyskusja nad dopracowaniem szczegółów. Jest problem choćby w grupie IV, w której prowadzący Motor Lublin i Hutnik Kraków mają tyle samo punktów, podobnie jak plasujące się na granicy strefy spadkowej Jutrzenka Giebułtów i Orlęta Radzyń Podlaski. To problem, jak to rozwiązać, choć na Śląsku takich nie mamy. Na wszelkie decyzje poczekajmy do wtorku.

– Zakończony też został sezon w ligach młodzieżowych.

– Wiemy, że co najmniej do 24 maja dzieci nie będą chodzić do szkoły. Zobaczymy. Co do spadków czy awansów – nowy sezon rozpoczniemy w tych samych grupach, co rundę wiosenną, a po prostu w górę pójdą roczniki. Pozostaje kwestia zgłaszania się przez kluby do rozgrywek. Chcemy ruszyć w okresie wakacyjnym, taka jest wola klubów.

– Czyli jeśli dobrze pójdzie, runda jesienna w ligach amatorskich i juniorskich ruszy w połowie lipca. A kiedy się zakończy?

– Grajmy jak najdłużej! Nie chcę wróżyć z fusów, bo nie jestem wróżką, a realistą. Kto dziś wie, jaka sytuacja będzie jesienią? Dlatego postarajmy się rozpocząć i grajmy, ile się będzie dało. Przez wiele naszych założeń przebija się optymizm i zdajemy sobie z tego sprawę, ale co nam pozostaje? Musimy ruszyć. To jest najważniejsze. Trzeba szanować wszystkie kluby. W rozgrywkach klasy okręgowej, klas A, B i C kluby i zawodnicy też mają przecież swoją Ligę Mistrzów. Wszyscy grają o zwycięstwo, ale w poniedziałek rano nie idą do gabinetów odnowy, tylko do pracy, żeby zarobić na życie. Wielki „szacun” dla ich pasji.

– Ważne, że w ekstraklasie plan powrotu na boiska przebiega na razie bezproblemowo.

– Bardzo się z tego cieszę. Musimy mieć autorytety, do których będziemy się mogli odnosić. Takim autorytetem jest najwyższy szczebel. Gdy będzie grał, to pójdzie przykład, że można. To bardzo ważne również dla młodych piłkarzy, 9-, 12-, 15-letnich. Zobaczą znowu w akcji swoich idoli i poczują radość. Dziś środowisko piłkarskie nie bardzo ma co robić w domu. Stare mecze znamy na pamięć. Osobiście nigdy nie oglądałem powtórek, a teraz – z piłkarskiego „głodu” – zacząłem. Nam wszystkim – działaczom, piłkarzom-amatorom, dziennikarzom – potrzeba bodźca. Mecze bez kibiców będą oczywiście smutne, ale niech będą. Na przekór wirusowi pokażmy, że jesteśmy mocni.

Rozmawiał Maciej Grygierczyk

za: www.slzpn.katowice.pl